Thorgal. Tupilaki. Tom 40 – recenzja komiksu

Thorgal. Tupilaki to już czterdziesty tom tej popularnej serii. Mam nieodparte wrażenie, że zmiana scenarzysty wyszła serii zdecydowanie na dobre. No i powrót do fabularnych korzeni też zrobił dobrą robotę.

Thorgal. Tupilaki. Tom 40

Scenariusz: Yann le Pennetier
Rysunki:
Frédéric Vignaux
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Wydawca: Egmont

Magia i technika

Tupilaki to bezpośrednia kontynuacja historii rozpoczętej w Neokorze. Zaczynamy dokładnie w tym miejscu, gdzie urwał się dialog Thorgala z komputerem pokładowym statku kosmicznego jego rodziców. Powracają też bohaterowie, których dane nam było poznać już we wcześniejszych tomach, tacy którzy stanowią jedne z jej najistotniejszych atutów. Poza Thorgalem i Jolanem ogromna rolę w tej historii odgrywa bowiem Kriss de Valnor, oraz Slivia, od której wszystko się zaczęło. Dowiadujemy się co tak naprawdę przygnało przybyszów z gwiazd na nasza planetę, jakie były kulisy buntu, o którym czytaliśmy w najlepszych tomach serii, a na koniec dostajemy starcie magii z techniką dużo bardziej zaawansowaną niż ta, której używamy na co dzień. Jest zatem wszystko za co kochamy Thorgala.

Scenariusz

Mam nieodparte wrażenie, że z każdym tomem pisanym przez Yanna wzrasta jakość opowiadanych historii. Pierwszym zamknął bałagan, który pozostawił po sobie miotający się Sente i zrobił to zdecydowanie lepiej, niż Dorison, prowadzący przez chwilę serię główną. A potem zaczął opowiadać swoje, wciągające i bardzo pasujące do klimatu Thorgala historie. Natomiast dylogia, na którą składają się Neokora i Tupilaki, to już prawdziwa perełki. I to nie tylko na tle przedziwnych fabuł, które dostaliśmy po odejściu z serii Van Hamme, pierwszego scenarzysty. Te dwa tomy zaliczam do najlepszych, połączenie nowoczesnej techniki z barbarzyńskimi przesądami i niebezpieczną północą daje naprawdę wyśmienity efekt

Rysunki

Jestem ogromnym fanem twórczości Rosińskiego. Uwielbiam jego wszystkie wersje Thorgala. Zarówno te z początku, bardziej rysunkowe, choć oczywiście pełne szczegółów, jak i te późniejsze, w których skierował się bardziej w stronę malarstwa. Świetą robotę robi też Surżenko w seriach pobocznych. Kiedy Frederic Vignaux przejmował rysowanie serii głównej byłem pełen obaw. Choć miał on już nieco doświadczenia z thorgalowym materiałem, rysował bowiem dwa albumy serii Kriss de Valnor to jednak niesmak, który pozostawił po sobie wcześniejszy twórca Kriss, Giulio De Vita, powodował pewien niepokój.

Niepokój ów jednak na szczęście okazał się zupełnie nieuzasadniony. Frederic Vignaux to wyśmienity wybór. Jego rysunki są mniej malarskie, niż te w ostatnich albumach Rosińskiego, zdecydowanie bardziej bliskie środkowym tomom serii, które lubię najbardziej. Jest odrobinę bardziej niechlujnie niż u Surżenki, czy w pierwszych albumach Rosińskiego, ale wyśmienicie. Kadrowania są różnorodne, tła pełne drobnych szczegółów, a bohaterów nie sposób ze sobą pomylić.

Mam ogromną nadzieję, że para, która aktualnie stoi za sterami Thorgala, będzie w stanie na dłużej utrzymać poziom Neokory i Tupilaków. To zdecydowanie najlepsze albumy na przestrzeni ostatnich kilku lat. Uwierzcie mi, mam na półkach wszystkie części 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *