Moja pierwsza wizyta w świecie Troy miała miejsce bodaj jeszcze w 2001 roku. Wtedy to na polskim rynku Egmont wydał pierwszy album o przygodach Lanfeusta. Świetna fabuła Christophe’a Arlestona i bajecznie kolorowy, pełen graficznych perełek rysunek Didiera Tarquina od razu przypadły mi do gustu. Potem kilka kolejnych opowieści, zabawne Trolle z Troy, epicka Odyseja Lanfeusta, aż w końcu nadszedł czas na Tykko z pustyni.
Tykko z pustyni
Scenariusz: Christophe Arleston, Mélanÿn
Ilustrator: Nicolas Keramidas
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Wydawca: Egmont
Oprawa: twarda
Tykko z pustyni to najnowsza na polskim rynku opowieść ze świata Troy. Na odległej pustyni Delpotu, w karawanseraju pracuje młodzieniec imieniem Tykko. Jest zbieraczem łajna, w końcu czymś trzeba palić, a suszone łajno to jeden z najlepszych na pustyni materiałów do rozpalenia ognia. W okolicy co prawda działa magia, z której słynie świat Troy, ale robi to w bardzo ograniczonym zakresie. Bez bezpośredniego dotyku Wtajemniczonego z Ecmul nie ma szans na to, aby można było skorzystać ze swego magicznego daru. A taki dotyk słono kosztuje, liczy się każda sekunda. Tykko nawet nie wie, czy w ogóle dysponuje jakimś talentem. Jednak kiedy przypadkiem dotknie jednego z Wtajemniczonych, zacznie się jego wielka przygoda
Gwiezdne wojny spotykaja Diunę
Arleston, scenarzysta Tykko, świetnie zabawił się w tej opowieści motywami znanymi z popkultury. Mamy wybrańca, który dorastał bez ojca. Okazuje się, ze poza tym, że ma on nietypowy talent to jeszcze świetnie umie się ścigać na błądzie (to takie zwierzę podobne nieco do wielbłąda), a wyścig po pustyni od razu przywołuje nam pewne skojarzenia. Toż to znany z pierwszych Gwiezdnych Wojen wyścig młodego Anakina! Wróć, przecież to Tykko. W drugim tomie poznajemy natomiast Muad’Diba, jeźdźca wielkiego czerwia. A nie, wróci, przecież to Tykko, tylko pod nowym imieniem Mułła’dip. Wszystko to scenarzysta naprawdę dobrze zmieszał, dołożył jeszcze trzecią historię, w której domknął całą opowieść, a czyta się je z przyjemnością i uśmiechem na twarzy.
Bajecznie wykreowany świat
Świat Troy to naprawdę spore komiksowe uniwersum. Ma dwa wielkie atuty, można je właściwie znaleźć w każdym z albumów. Po pierwsze, to zabawne, dobrze pomyśłane i wybornie wręcz korzystające z szeroko pojętej popkultury scenariusze Arlestona. Po drugie, niezależnie od tego, kto jest rysownikiem danej serii, zawsze dostajemy dobre rysunki. Kolorowe, wypełnione przez rysowników do ostatniego kawałka kadry i świetnie wymyślony świat. Troy to bowiem nie tylko bohaterowie i ich przygody, ale także miejsca i specyficzna dla tego świata flora i fauna. Za każdym razem zaskakują mnie w nim nowe zwierzęta czy nietypowe scenerie.
W Tykko jedynym elementem, który trochę nie przypadł mi do gustu, były przyciemnione, mocno wpadające w brąz kolory. Ale w sumie to pustynia, czego innego się spodziewać.
Przeczytałem z przyjemnością, jeśli tylko będzie okazja z pewnością wrócę na Troy.
Za przekazanie komiksu serdecznie dziękuję wydawnictwu Egmont