Nightwing. Skok w światło. Tom 1

Nightwing. Skok w światło. Tom 1 to pierwszy tom przygód Nightwinga, które dane mi było czytać. To także pierwszy tom jego przygód w linii wydawniczej Uniwersum DC. Nightwing to alter ego Dicka Greysona, pierwszego Robina, który stał się pomocnikiem Batmana po śmierci rodziców akrobatów. Poznałem go naprawdę dawno temu, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych za sprawą serialu animowanego, który zaserwowała nam bodaj telewizja Polsat. I tak się złożyło, ze to nadal jest „mój” Robin, choć stał się przez te lata kimś zdecydowanie innym.

Nightwing. Skok w światło. Tom 1

Scenariusz: Stephen Desberg
Ilustrator: Bruno Redondo
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont
Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Nightwing. Skok w światło. Tom 1 zabiera nas do Blüdhaven gdzie aktualnie mieszka nasz bohater. Podobnie jak jego przybrany ojciec w dzień prowadzi prawie normalne życie, a nocami strzeże miasta. Nie ma tylko pieniędzy, którymi przez większość  swego życia dysponował Bruce Wayne.
Ale do czasu. Kiedy umiera Alfred, wierny lokaj Bruce okazuje się, że tak naprawdę wykonywał on swą pracę właściwie hobbystycznie. Lata świetnych inwestycji i oszczędzania spowodowały, że w momencie śmierci Alfred Pennyworth był bajecznie bogatym człowiekiem. I wszystkie te miliony trafiły właśnie do Dicka Graysona. 

Batman bez Batmana

Nightwing na pierwszy rzut oka wydaje się być nico młodszą kopią Batmana. Nic bardziej mylnego. To jeden z niewielu członków Batrodziny, który według mnie potrafił się sprzeciwić i postawić na swoim, niezależnie od tego jak wielką presję wywierał na niego Bruce Wayne. Teraz też idzie własną drogą i choć okazuje się ona dużym wyzwaniem to wspierany przez przyjaciół były Robin daje sobie radę całkiem dobrze. A Batmana mamy okazję zobaczyć tylko przez moment.

Ale to jest słabo rysowane?

Kiedy sięgnąłem pierwszy raz po komiks moja pierwsza myśl była związana ze słabymi rysunkami. No dobrze, może nie do końca kiepskimi, ale bardzo przeciętnymi. Kiedy jednak zacząłem go czytać okazało się, że warstwa graficzna jest pełna interesujących detali, ciekawych cieniowań i zabaw fakturami kolorowania. No i ta zaskakująca scena ucieczki, o której dowiedziałem się, że była nominowana nawet do nagrody Eisnera. Okazało się, że pierwsze wrażenie było naprawę mylne. Te rysunki cudnie pasują do fabuły.

Czekam na następną wizytę u „mojego” Robina z dużą niecierpliwością i chyba z jeszcze większymi oczekiwaniami. Obym się nie zawiódł 🙂

Za przekazanie komiksu serdecznie dziękuję wydawnictwu Egmont

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *